poniedziałek, 28 marca 2011

McLusky

To był strasznie nierealny dzień, jakby się cofnąć pamięcią wspomnienie w pamięci wygląda jak dobrze zapamiętany sen. Wszelkie okoliczności tamtego weekendu składają się na to wrażenie.

10 kwietnia wstałem po 5 rano. Niedługo po tym wyruszyłem w trasę do Wrocławia, jak co drugi weekend, dojeżdżając na zajęcia. Byłem wtedy studentem studiów niestacjonarnych. Od rana miałem zajęcia, a właściwie powinienem je mieć. Okazało się (jak to często na studiach niestacjonarnych bywa), że ostatecznie odbyły się tylko pierwsze ćwiczenia (i to nie w pełnym wymiarze godzinowym), po których byłem już kompletnie wolny.

Ucieszony okolicznościami, wróciłem do auta i pojechałem w okolice głównego dworca kolejowego, aby odebrać moją ówczesną dziewczynę i pojechać razem do jej akademika. Jak zawsze słuchałem Polskiego Radia Wrocław, w którym leciały wtedy jakieś gadające głowy. Nie przywiązywałem od początku uwagi, ale im dłużej jechałem, coraz głębiej zapadały mi w umyśle słowa o katastrofie.

Na początku byłem kompletnie zdezorientowany tym, co usłyszałem. Wydawało mi się, że to są zwykłe żarty, ewentualnie chodzi o zupełnie inny samolot z inną delegacją. Aby się upewnić w informacjach, przełączyłem na inne staje - na RMF FM, na ZETkę, jednakże tam jak zawsze - wesoło leciała komercyjna muzyka. Cofnąłem swój wybór i wróciłem do słuchania PR Wrocław. Po kilkunastu minutach jazdy, kiedy coraz bardziej zaczęły do mnie dochodzić informacje, jeszcze raz przełączyłem się na jedną ze stacji komercyjnych, bodaj RMF.

Po tym, jak utwór muzyczny się skończył, w końcu doczekałem się serwisu. Potwierdził on to, o czym cały czas była mowa w PR Wrocław. Byłem totalnie zaskoczony i jednocześnie zaszokowany. A to z założenia nie powinno przyjść łatwo, tym bardziej, że to nie mój prezydent leciał na pokładzie...

Zaparkowałem w pobliżu dworca, i poszedłem bezpośrednio na stację Wrocław Główny. Okazało się, że akurat tego dnia został we Wrocławiu główny dworzec zamknięty z powodu jego przebudowy, zaś otwarto dworzec tymczasowy. Panował istny chaos, który dodatkowo był wzmagany przez kompletnie zablokowane sieci komórkowe. Próbowałem się dodzwonić do Mojego Kochania, ale nie mogłem. :(

Nerwowo przechodząc między peronami oraz od peronów do tymczasowego dworca, słyszałem wiele rozmów, przekazywanych na gorąco między ludźmi, także zupełnie obcymi dla siebie. "Kaczyński nie żyje" - trzy najczęściej powtarzane słowa, zazwyczaj z niedowierzaniem. Plus od czasu do czasu rzucane teorie spiskowe, o zestrzeleniu samolotu przez Rosjan. Wszystkie komórki ogłuchły, i tylko cudem udało mi się odnaleźć wtedy moją byłą dziewczynę. - Słyszałeś co się stało? Wszyscy w pociągu o tym mówili... - powiedziała do mnie. Ktoś usłyszał w radyjku, ktoś inny przeczytał w internecie na swoim laptopie i szybko między pasażerami rozprzestrzeniła się wieść.

Poszliśmy do auta, schowałem jej bagaże do bagażnika, i poszliśmy kupić żywność na weekend, a następnie pojechaliśmy do jej akademika. Tamtego dnia już nigdzie konkretnie nie wychodziliśmy, chyba że na spacer.

Z jednej strony byłem szczęśliwy, że znów mogę być z Moim Kochaniem, ale z drugiej (jako obserwator mediów), strasznie żałowałem, że nie mogłem być teraz w domu i obserwować co się właśnie dzieje w telewizji publicznej, w stacjach komercyjnych, czy w zagranicznych stacjach informacyjnych. Brak jakichkolwiek szczegółowych informacji, brak dostępu do telewizji, kompletnie odcięty od tego informacyjnego szumu.

Nigdy nie przepadałem za PiSem, ani za Kaczyńskim. Było też na pokładzie wielu innych, którzy nie mogliby liczyć na moją sympatię. Jednak ta tragedia w całej tej skali, z tą ilością osób, która nagle straciła życie w tak drastyczny sposób - nie mogło nie wywrzeć to na mnie wpływu. Bo ich po prostu jako zwykłych ludzi było szkoda. I nie raz tego dnia, jak i całego tamtego weekendu się do głębi wzruszałem. I jeszcze mocniej doceniałem, że jest ktoś wtedy przy mnie.

Następnego dnia, kiedy wybrałem się z moją byłą na spacer, chyba jeszcze nigdy nie widziałem Wrocławia tak wymarłego. Była zimna, brzydka, deszczowa pogoda. Pierwszy dzień żałoby, o ile się nie mylę. Stoimy przytuleni na skrzyżowaniu przed przejściem, czekając na rotację świateł. Całujemy się, przejeżdża samotnie samochód, który trąbi na nas. Czy to było niestosowne? - Zazdrości... - skomentowała. Ja myślę, że właśnie w takie dni, najważniejsze to być z tymi, których kochamy, i którzy obdarzają nas podobnym poczuciem. To jeden z najstosowniejszych momentów na przytulenie, ukochanie...

Cały tamten weekend był dla mnie nierealny i w pewnym sensie poetycki. Jak sen, po którym wstajesz i dopiero wtedy sobie zdajesz z tego, jak bardzo był on nierealny. Tylko że to się zdarzyło naprawdę...