Moje dziecko ma w szkole co roku dwutygodniową przerwę związaną ze świętami Wielkanocnymi, które w ubiegłym roku wypadły 4 kwietnia. Wyjechaliśmy więc daleko. Zawsze bardzo cieszymy się na ten wyjazd, bo gdy wyjeżdżamy w Polsce jest jeszcze dość chłodno i szaro, ale za to gdy wracamy wszystko spowija najradośniejszy odcień zieleni.
10 kwietnia ubiegłego roku leżałam w cieniu trzymając w ręku jakąś książkę wpatrzona w Ocean Indyjski. Była 12.50 czasu lokalnego. Prażyło niemiłosiernie. Najgorętsza pora dnia. Za dwa dni wracaliśmy do domu. Moje myśli błądziły wokół rozterek „jeść lunch czy lepiej nie jeść lunchu” oraz tego czy powinniśmy się już zacząć pakować, gdy podszedł do mnie mąż. Objął mnie i przerażony powiedział „Wiesz, stało się coś strasznego. Nawet nie wiem jak Ci to powiedzieć.. W Smoleńsku spadł samolot.. podobno tylko 3 osoby przeżyły”. Pobiegłam przed telewizor. Al Jazeera przez 24 godziny na dobę pokazywała katastrofę i podawała najświeższe wiadomości. Potwierdzenie, że nikt nie przeżył. Po raz setny czytana lista ofiar. Telefony, smsy, internet.. pracownicy hotelu składający nam kondolencje. Maile z kondolencjami od naszych pracowników w Rosji.. Powrót z 3 przesiadkami w dniu urodzin naszego syna. Pierwsze polskie informacje przeczytane w samolocie LOTu.. W domu późno wieczorem. Rano szkoła, a po szkole ze zniczami pod Pałac.. I znów płacz.. Pierwszy raz nie zachwycaliśmy się zielenią.