To miała być zwykła sobota- jak każda...
Po wyczerpującym tygodniu zajęć, a był to wtedy szczególny dla mnie okres- byłam w trakcie pisania pracy licencjackiej. Na początku kwietnia zdałam sobie sprawę, że muszę porządnie przyłożyć się do pisania, ponieważ mogę nie zdążyć, ale wtedy nadszedł 10.04, który wszystkie te plany całą swoją mocą odłożył na bok.
Poranek 10 kwietnia, godzina 9:00- mama z racji tego, że jest rannym ptaszkiem, który swój dzień rozpoczyna od wysłuchania wiadomości w telewizyjnych serwisach informacyjnych, nagle lekko łamiącym się głosem krzyczy z drugiego pokoju: "Asia, coś stało się z samolotem Prezydenta"... Pamiętam, że potraktowałam to jako żart i nawet zbeształam mamę za to, że budzi mnie opowiadając jakieś bzdury! Nie dała za wygraną...podgłośniła telewizor, aż do momentu, gdy dotarł do mnie głos prowadzącego informującego, że nastąpiły problemy przy podejściu do lądowania, Pamiętam, że wystrzeliłam z łóżka, jak oparzona. Zasiadłam w fotelu obok mamy i niecierpliwie czekałam wraz z nią na kolejne informacje. Chaos informacyjny, który wówczas panował jest nie do opisania. Pamiętam też, że masowo zaczęły napływać do mnie smsy o krótkiej treści: "Włącz TV!"
No i nadeszło potwierdzenie wypowiedziane ustami p. Paszkowskiego- "Nikt nie przeżył..." W domu zapanowała przenikliwa cisza, mama uroniła łzę, natomiast ja, jako że bywam w takich sytuacjach dziwnie opanowana, ukryłam twarz w dłoniach, wypuściłam powietrze i ponownie podniosłam wzrok.
Potem zaczęło się najgorsze- wyczytywanie listy nazwisk m.in. ś.p. p. Stasiaka, pomyślałam wówczas "Przecież dzień wcześniej słuchałam Jego wywiadu...". Następnie potwierdzono doniesienia o śmierci p. Marii Kaczyńskiej- od razu przypomniałam sobie Jej uśmiech i dobroć, która biła z Jej oczu... Pomyślałam też o p. Marcie, nawet nie byłam w stanie wyobrazić sobie sytuacji, w jakiej nagle się znalazła.
Mojego stanu emocjonalnego nie poprawiał też kilkukrotny widok ponad 30 trumien na warszawskim lotnisku… Do dzisiaj towarzyszy mi widok zrozpaczonej córki ś.p. T. Merty…
Budujący był jednak obraz tłumów, oddających szacunek Parze Prezydenckiej i pozostałym pasażerom delegacji.
Był to taki czas, kiedy większość z nas zatrzymała się na chwilę w pędzie swojego życia i dała sobie możliwość namysłu nad nim.
Żałuję, że nie pojechałam do Warszawy- niektóre przyziemne sprawy powinnam wówczas porzucić, postąpiłam jednak inaczej, a teraz żałuję…
Co zmienił we mnie 10 kwietnia? Dużo. Zupełnie przewartościowałam swoje życiowe priorytety. Wiem, że takich ludzi jest więcej i zabrzmieć może to co najmniej dziwnie, ale głęboko wierzę, że 10 kwietnia w swoim tragicznym wymiarze, maił też nam coś do przekazania…
W związku ze zbliżającą się rocznicą, wyrażam swoją nadzieję, że kiedyś dowiemy się całej prawdy o tym, co wydarzyło się pod Smoleńskiem, i że 10.04 ponownie się zjednoczymy…