Mój 10 kwietnia - koniec etapu.
Wpis Kataryny sprowokował mnie do tego tekstu. Nie wiem czy to dobry pomysł, na wpisy o 10.IV, ale noszę się z tym od dawna i tak naprawdę robię to dla siebie. Może ten rok wystarczy, żeby zostawić za sobą pewne emocje...Informację o katastrofie przekazała mi żona, a ona dostała sms-a od swojej siostry. Oczywiście jak wielu nie potraktowałem tego poważnie, powiedziałem, że na pewno coś przekręciła i zawraca głowę. Nie włączałem TV, ani radia chyba przez 15 minut. Byłem pewny, że to najwyżej awaria. Później kiedy już oglądałem relacje TV, długo myślałem, że to błędna informacja dziennikarzy. Przecież takie rzeczy się nie zdarzają...Siedziałem w piżamie, na szczęście nie było dzieci w domu. Po jakimś czasie zacząłem dzwonić do Zbigniewa Wassermanna. Nie widziałem, że poleciał. A może nie chciałem wiedzieć? Zakładałem, że nie poleciał, bo nie było miejsc, bo nie miał paszportu itd. Najpierw pojawił się sygnał. Nikt nie odebrał. Wysłałem sms. Dzwoniłem po raz drugi - włączyła się zapowiedź rosyjskiego operatora - coś na wzór naszego "abonent niedostępny...". Pamiętam, że już kiedy dostałem informację potwierdzoną pośrednio przez BOR, że wsiadł do samolotu (może jednak nie wsiadł? Tak myślałem przez jakiś czas), dalej dzwoniłem. Oczywiście płakałem, jestem w tej dziedzinie słaby, płacze jak bóbr na każdą okoliczność.Zadzwoniłem do Pawła Kowala, duże prawdopodobieństwo, że poleciał. Odebrał jego asystent, powiedział "Pawła nie było w samolocie", odpowiedziałem "To dobrze" i się rozłączyłem. Brakowało słów. Pamiętam jak bałem się dzwonić do rodziny Wassermanna. Zadzwoniłem w końcu do Agaty.
Pamiętam dziś bardzo dobrze te telefony z wyrazami wsparcia od ludzi, od których się tego nie spodziewałem. Pamiętam telefon od Filipa Berkowicza, pełnomocnika Prezydenta Krakowa, jakoś wbił mi się w głowę. Filip pomógł mi jeszcze później. Dzwonił Łukasz Osmenda, były Radny PO. Dzwoniło wielu, ale jakoś o nich pamiętam. Pamiętam też, że huczało mi w głowie, tak jak huczy kiedy człowiek uderzy się w głowę. Przez wiele godzin.Pamiętam też, że tuż po odczytaniu listy pasażerów pomyślałem, że nie będzie już PiSu takiego jaki znamy.To pewnie jest mocno absurdalne, że w takiej chwili o tym myślałem, ale tak było. Że de facto wszyscy Ci ludzie były to osoby o podobnej wrażliwości, podobnym stylu uprawiania polityki. I że bez nich PiS będzie dużo słabszy. I że jest ich zbyt wielu. Zbyt wielu...
Ale chyba ten dzień nie był najgorszy. Dużo gorsze były dni następne. Tych nie zapomnę jeszcze długo, o nich nie mogę jeszcze dziś pisać. Do tamtych dni nie znałem tak podłej, niskiej, małej natury ludzi. Kto będzie bliżej trumny, w kadrze, w gazecie, w pierwszej ławce na pogrzebie... Tego im nigdy nie zapomnę. I tego jak musiałem się w tym odnaleźć. Czy odnalazłem?