wtorek, 19 kwietnia 2011

Tomasz Rakowski

Tomasz Rakowski
Gdańsk, 14.04.2010


Chciałem coś napisać, złożyć kondolencje, wpisać się do jednej z wielu ksiąg. Ale im dłużej zastanawiałem się nad tym, co chciałbym powiedzieć, tym trudniej było mi znaleźć zwięzłą formę, która byłaby w stanie pomieścić wszystko, co we mnie siedzi. Są ludzie, którzy potrafią jednym zdaniem trafnie oddać sens. „Całe życie prezydenta było drogą do Katynia" – jak to określił któryś z niemieckich dziennikarzy. Ja tak nie potrafię, dlatego napiszę więcej. Napiszę o wszystkim, co mnie tak strasznie boli.
Wyobraź sobie, że pracujesz jako malarz, kierowca, nauczyciel albo sprzedawca. Tak naprawdę profesja nie gra roli. Wyobraź sobie, że szczerze wierzysz w to, co robisz. Wkładasz w to całego siebie, całą swoją wiedzę, umiejętności, doświadczenie. Nie oszukujesz, nie idziesz na skróty, nie odpuszczasz sobie. Każdego dnia wstajesz z myślą, że oto zaczął się kolejny dzień, w którym możesz robić to, co lubisz, najlepiej jak potrafisz. Czy można się tak czuć będąc malarzem? Albo kierowcą? Oczywiście, że tak! A więc starasz się, zależy Ci, podnosisz poprzeczkę. Jesteś profesjonalistą. Wiesz, że to, co robisz jest szczere i prawdziwe. Chyba rozumiesz, o co mi chodzi. Oczywiście zdarza Ci się popełniać błędy, bo któż z nas jest nieomylny. Pomylisz odcienie farby, zgubisz drogę, niesprawiedliwie ocenisz swojego ucznia albo wydasz za mało reszty. Takie pomyłki zdarzają się codziennie. Każdemu z nas. Spróbuj wyobrazić sobie, jak wyglądałoby Twoje życie, gdyby każde z Twoich drobnych potknięć było natychmiast dostrzegane, analizowane, powtarzane w kółko tysiące razy i uznawane za przyczynek do tego, aby powiedzieć, że nie nadajesz się do tego, czym się parasz. Pomyśl, co czułbyś w sercu wiedząc, że przecież pomalowałeś tysiące ścian, dojechałeś do celu setki razy, Twoi uczniowie za Tobą przepadają, a klientom sprzedajesz towar na przysłowiowy zeszyt. Każdy z nas poczułby niesamowity żal. Gorycz. Poczucie niesprawiedliwości. Cokolwiek teraz robisz, gdziekolwiek jesteś teraz w życiu – po prostu spróbuj pomyśleć w ten sposób. Wyobraź sobie, że ktoś patrzy Ci na ręce, ale nie po to, żeby zaświadczyć o tym, co Ci się udało, o nie. Czeka tylko i wyłącznie na moment, w którym się przejęzyczysz, pomylisz imiona albo kierunki. A jeśli już to zrobisz (o co swoją drogą nie jest trudno, kiedy cały czas jesteś zestresowany tym, żeby wszystko było jak najlepiej) to wiedz, że ta pomyłka, bez względu na jej wartość, wielkość, czy znaczenie zostanie przemielona, przetworzona i uformowana tak, aby jeszcze raz potwierdzić, jak bardzo jesteś niegodzien i jak wielki wstyd przynosisz…
Wstyd. Otóż to. Słowo to padało w trakcie prezydentury Lecha Kaczyńskiego częściej niż słowo „prezydent”. Czasem można było mieć wrażenie, że mówienie „wstyd”, „żal”, „żałosne”, „żenada” w połączeniu z osobą Prezydenta było na czasie i, o zgrozo, jak najbardziej na miejscu. Nie było natomiast na miejscu przyznawanie się do tego, że Kaczyński jest ok. Nie na miejscu? To mało powiedziane. Jeśli ktoś odważył się nie przyłączyć się do pustosłowia, które ogarniało nasze społeczeństwo, to automatycznie był klasyfikowany jako „pisuar”, „moher”, „katol” i Bóg wie, co jeszcze. Kaczyński był passe.
Wstyd mi za niektórych polskich polityków. Za polską politykę. Za to, że ludzie, którzy podobno nas reprezentują sprowadzili ją do poziomu, który dziś obserwujemy. O nie! Mnie nie reprezentujecie. I myślę, że sporej grupy Polaków też nie. Nie wierzę Wam. Nie chcę takiej polityki, takiej władzy. Strasznie mi żal, kiedy słyszę dzisiaj te wszystkie opowieści, kiedy oglądam reportaże, mówiące o tym, że Prezydent Kaczyński robił rzeczy tak niesamowicie godne i chwalebne. Wiem, że o osobach zmarłych nie mówi się źle, ale spróbujcie powiedzieć coś dobrego, o kimś, o kim ciężko byłoby się tak wypowiedzieć. A tu się okazuje, że mijają godziny, mijają dni i ciągle jest, o czym mówić. Mam wrażenie, że niektórzy zapomnieli o swoim niedawnym stosunku do Prezydenta i może z powodu wyrzutów sumienia albo ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości, która nakazuje świadczyć prawdę o tych, którzy już się obronić nie mogą, mówią o rzeczach, które stawiają Prezydenta w zupełnie innym świetle. Gdzieś dzisiaj słyszałem, że gdyby te wszystkie sprawy, inicjatywy, zachowania Lecha Kaczyńskiego były upubliczniane, to cieszyłby się poparciem prawie całego społeczeństwa. Paradoks? Czemu w wolnej, demokratycznej Polsce celem rządzących nie jest poprawa jakości naszego życia, walka z patologiami, praworządność? Czemu najbardziej znaczący politycy partii rządzącej, co rusz odwoływali się do Prezydenta, mówiąc, jaki był zły, jak się nie nadawał, jak bardzo przeszkadzał, jaki był partyjny, nieufny, zamknięty i nieskłonny do współpracy? Dziś okazuje się, że prezydent zapraszał przedstawicieli wszystkich ugrupowań i dyskutował, pytał, analizował. Radził się. Zachowywał się normalnie. Tak, jak byśmy wszyscy tego chcieli. Tak, jak robi to dobry gospodarz. Pałac Prezydencki nigdy nie był partyjnym, niedostępnym budynkiem. Żyliśmy, jak w taniej sztuce ulicznej. Zadrwiliście z nas. Nigdy nie słyszałem, żeby politycy mówili, że dyskutowali z prezydentem – zawsze słyszałem, że zły prezydent wetuje, bo jest prezydentem partyjnym. Że chce zrobić na przekór, na złość, jak najbardziej przeszkodzić. Tak się rozbestwiliście w szerzeniu tych informacji, fałszywych informacji, że chcieliście zmienić Konstytucję i oddać wybór prezydenta w ręce Sejmu. Kiedy w dniu dzisiejszym setki tysięcy Polaków uświadamiają sobie, że gardzili i kpili z człowieka, który nade wszystko cenił dobro Ojczyzny, czują potworne wyrzuty sumienia. Tych wyrzutów sumienia nie pokazywały wasze sondaże, żadne statystyczne słupki, które tak dołowały każdego dnia notowania Pałacu Prezydenckiego. Nie da się niczego zbudować na fałszu. Niczego trwałego. Teraz to widać, Boże jak to potwornie widać.
Wstyd mi za Was, Panowie rządzący. Panowie ministrowie, Panowie posłowie, Panowie senatorowie. To Wy jesteście solą tej ziemi – tak przynajmniej było w czasie tej szlacheckiej Polski, o której Prezydent mógłby nam wszystkim wiele więcej powiedzieć. Wstyd mi, bo przecież widzieliście, że On był innym człowiekiem. Mam do Was o to straszny żal. Bo się Wam udało. Bo widzieliście, że się świadczy nieprawdę i nie potrafiliście zareagować. Bo czuliście w sercach, że tak się dziać nie powinno, ale baliście się odezwać, bo partia, bo tak łatwiej, bo, po co się wychylać, bo jednomyślność, bo tak się przyjęło. Prezydent się nie bał. Ale bolało go to wszystko, co się o nim mówiło, te wiecznie spadające sondaże, te kpiny, ta niemożność obrony. Bolało go strasznie, bo był człowiekiem. Ale się nie bał. Nie uzależniał swoich posunięć od badań popularności. Działał dla idei. Był tam, gdzie uważał, że Polska być powinna. Polska – nie On, Polska. To takie ważne. Czemu nikt tego nie dostrzegał? Czemu daliśmy się omamić kolorowym wykresom i pustym słowom? Czemu dopiero teraz dowiadujemy się, że Prezydent uczestniczył w tylu wydarzeniach, że pomagał tylu ludziom? Czy będziemy mieli kiedykolwiek szansę poznać prawdę, o tym ile takich inicjatyw, akcji, spotkań z udziałem Prezydenta miało miejsce w ciągu tych ostatnich pięciu lat? Szczerze wątpię – mnóstwo odbywało się bez udziału mediów. Wiemy za to, że Prezydent miał założony do góry nogami szalik z polską flagą, że nazwał psa Irasiad, że poplątał się wymawiając nazwisko sportowca. Każdy z nas potrafiłby pewnie bez problemu wymienić kilka wpadek i lapsusów Prezydenta, które były prezentowane tak, jakby przynosiły Polsce i Polakom wstyd na całym świecie…
Wstyd mi za Pana, Panie Premierze. Bo choć byliście z innych drużyn, to powinniście strzelać do jednej bramki. Polska nie jest boiskiem, gdzie realizujemy osobiste ambicje. Miał Pan okazję żyć w czasach PRL, był Pan świadkiem zmiany przełomu lat 80-tych i 90-tych. Po co nam to wszystko było, jeśli Wy, liderzy lansujecie wciąż metody działania rodem z głębokiej komuny. Bo czy ta cała medialna nagonka nie była doskonalszą formą komunistycznej propagandy? Propaganda - dziś się na to mówi ładnie –PR. To Pan uczynił z naszego kraju miejsce, w którym ważniejszy jest lapsus słowny albo wygląd zewnętrzny osoby publicznej, aniżeli jej prawdziwe działania i zachowania. To Pan tak naprawdę nas podzielił. To Pan kazał się nam wstydzić. To Pan kazał nam opowiadać dowcipy o Nim. To Pan kazał nam odliczać dni do zakończenia Jego Prezydentury. Pytam, zatem dlaczego premier Rzeczypospolitej pozwalał na to, żeby głowa demokratycznego państwa była przedmiotem oczerniania, drwin, szyderstw i skrajnego braku szacunku? Dlaczego? Czy to wizja naszej nowej, wolnej Polski? Współczuję Panu. Bo teraz ciężko cokolwiek zmienić. Zrehabilitować się. Koniec przepychanek o samoloty, o reprezentację w Brukseli. Nie ma już chłopca do bicia. Nikt nie będzie Panu przeszkadzał. Koniec. Ale niech Pan przyzna, nie spodziewał się Pan tego, co się teraz dzieje z Narodem. Powiem Panu w sekrecie – nikt się tego nie spodziewał. A już na pewno nie sondaże, tak przez Pana ukochane. Jesteśmy Polakami. Chcemy być dumni, zawsze tacy byliśmy, od stuleci. Jesteśmy patriotami. Jesteśmy solidarni. Nie ma drugiego takiego narodu. Pan wiedział, że prezydent Kaczyński był patriotą. Mężem stanu. Pan wiedział, że mogliśmy być z niego dumni. Nie pozwolił Pan nam na to. Nie pozwoliliście. Nie daliście szansy. Ale ja to rozumiem – baliście się. I przyzwyczajaliście nas do tego, że Kaczyński to żenada, że wstyd za granicą, że się z nas śmieją. Mówiliście, że „jaki prezydent, taki zamach”, po tym jak strzelano do niego w Gruzji. Przyzwyczailiście nas do tego, że do Prezydenta nie trzeba mieć szacunku. Że można się z niego śmiać, że można żartować, że to jest ok. A Pan wie, że to nie jest prawdą. Pan, premier rządu Rzeczypospolitej Polskiej. Dziś ludzie otwierają oczy ze zdumienia. Czują się winni. Bo uwierzyli, bo nie zadali sobie trudu, żeby sprawdzić, przemyśleć, zastanowić się. Zostaliśmy wytresowani. Współczuję Panu, bo wiem, że chyba gdzieś się w tym wszystkim pogubiliście. Nie tak miało być. A teraz już nic zmienić nie można, ktoś zapisał tę kartę historii za Pana. I cały świat już wie, że w tym słowiańskim kraju nad Wisłą, żył najbardziej niedoceniony w ostatnich latach polityk. Niedoceniony w Polsce, a jednak prezentujący wartości najbardziej przez nas, Polaków uznawane za godne szacunku i naśladowania - czyż to nie jest smutne?
Wstyd mi za dziennikarzy i media. To prawda – macie władzę. Potworną. Ale też i odpowiedzialność. Nie pamiętam, żebym w pewnych gazetach mógł znaleźć, choć jedną pozytywną wzmiankę o Prezydencie. Albo jego normalne zdjęcie. Nie, nasz Prezydent był zawsze pokrzywiony, miał otwarte usta, wpół zamknięte oczy i inne groteskowe miny. Był mniejszy niż w rzeczywistości. Był straszny. Karykaturalny. Dziś ze zdumieniem oglądamy zdjęcia uśmiechniętego, ciepłego człowieka. Czyli coś się znalazło w archiwach? To jak to jest? Nie rozumiem. Wygląda to tak, jakby wszystko, co nam mówiono, wszystko, co nam pokazywano było jakąś potworną fikcją. Czemu się na to godziliście? Czemu nikt się nie sprzeciwił? Wy, dziennikarze, redaktorzy, edytorzy, fotografowie, zespoły redakcyjne. Nie wierzę, że każdy z Was miał takie głębokie uprzedzenia do głowy swojego kraju. Czy w tych dniach nie jest tak, że w końcu można powiedzieć to, co się myśli naprawdę? Czy dziś bez wstydu można powiedzieć, że popierało się Prezydenta? Albo że celowo pokazywało się jego karykaturę? Na Boga, to przecież właśnie Wy, dziennikarze macie w rękach możliwość kształtowania wielu naszych opinii. Czy to był jakiś eksperyment? Bo przecież nie można kilka lat z rzędu przedstawiać w tak fałszywym świetle człowieka, który jest zgoła inny, nie mając głębszych motywów. W co my mamy wierzyć? Skoro dziś okazuje się, że duża ilość negatywnych informacji o prezydencie Kaczyńskim była celowo wyolbrzymiona, to czy nie mamy podstaw do tego, aby sądzić, że i inne informacje, które podajecie są nie do końca zgodne ze stanem faktycznym? Gdzie Wasza wiarygodność? Czy nikt z Was nie widział, że to był dobry człowiek? Czemu tak rzadko mówiono o tym, że był profesorem, czemu unikano w mediach słowa „prezydent”? Czemu Prezydent Lech Kaczyński kojarzył się z zacofaniem, ciemnogrodem, moherowymi beretami? Jeśli to był ten wspomniany przeze mnie eksperyment – udało się. Wypaczyliście rzeczywistość.
Wstyd mi za Polaków. A szczególnie za młodzież. Że tak łatwo daliście się przekonać. Że się przyzwyczailiście. Że poszliście na łatwiznę. Że przestaliście myśleć. Że baliście się prawdy. Że pozwalaliście by inni świadczyli nieprawdę, naśmiewali się lub szydzili, a Wy byliście cicho. W imię zachowania przyjaźni, reputacji. Pamiętam jakiś reportaż w telewizji, w którym dziennikarz pytał w Warszawie młodych ludzi o Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jeden z jego rozmówców powiedział: „Prezydent to kompromitacja dla Polski. On nas kompromituje za granicą.”. Takich „błyskotliwych” opinii były dziesiątki, byliśmy tym bombardowani. W programach rozrywkowych, talk-show, na koncertach itd. Ale dlaczego kompromitacja, czemu wstyd? Czemu nikt nigdy nie zapytał, co kryje się za tymi powtarzanymi, wyświechtanymi frazesami? Czemu nas kompromitował za granicą? Skąd to powiedzenie? Czemu myślenie sprawia młodym taki problem? Obdarto nas z możliwości samodzielnego podejmowania decyzji. Wydaje Ci się, że przynależysz do czegoś większego, fajnego, do czegoś, co jest cool, – więc mówisz, że Prezydent jest „kartoflem”, „pisuarem”, że dzieli naród, że nas źle reprezentuje, że wprowadza nienawiść. Jesteś baranem. Bo nie myślisz. Powtarzasz coś, czego tak naprawdę nie rozumiesz. Przykro mi z tego powodu. Przykro mi, że wielu młodych, inteligentnych siedziało cicho z obawy przed szykanami i śmiechem. Przykro mi, że jeszcze więcej młodych pozwalało sobie na drwiny. Przykro mi, że byli tacy, którzy patrzyli z pogardą i wyższością na tych, którzy odważyli się mieć inne zdanie na temat „dorzynania watah”. To nie Prezydent wprowadził ten fikcyjny podział, tak jak próbowano nam wmówić. To tak jakby kilkoro dzieci w klasie uwzięło się na jednego kolegę, poniżało go, wyśmiewało się z jego stroju, kanapek, sposobu pisania, a potem twierdziło, że to ta osoba dzieli klasę na dwa obozy – tych, którzy go poniżają i tych, którzy go bronią. Czyż to nie jest absurd? Nie wszyscy byliście źli, nie wszyscy obrażaliście głowę państwa. Ale trzeba pamiętać, a my Polacy szczególnie, że milczące przyglądanie się krzywdzie wyrządzanej innym jest równoznaczne z akceptacją tejże. Nie brakuje w naszym kraju dobrych ludzi. Ale powiedzcie, jakie szanse ma Polska, kiedy dobrzy ludzie nic nie robią…? I jeszcze jedno, przypomniała mi się śmieszna historia z udziałem prezydenta Sarkozego. Gdy miał pozować do zdjęcia z parą prezydencką Obamów stanął na małym podeście, żeby różnica wzrostu między nimi nie była taka znacząca. Wszystko zostało przedstawione w mediach z poczuciem humoru. Zastanawiałem się, jak zostałoby to odebrane u nas, gdyby to samo zrobił Prezydent…
Marzę o tym, żeby moja życiowa partnerka potrafiła mnie wspierać tak jak Pani Maria Kaczyńska wspierała swojego męża. To chyba marzenie każdego mężczyzny. Kochać i być kochanym przez całe życie, patrzeć na siebie czule, przynosić wyśmiewane kanapki w foliowej reklamówce, poprawiać krawat. To było niesamowite. Czemu nikt nam nie pokazywał prawdziwej strony tej pięknej relacji? Czemu zawsze starano się stworzyć karykaturę, ośmieszyć?
Bawi mnie to obecne nawoływanie do pojednania się, do zapomnienia przykrych słów. Że przeszłość to przeszłość, budujmy przyszłość. Nie! To jest prawda i prawdy trzeba bronić, gdyż sama obronić się nie potrafi. Jeśli liczycie na to, że zapomnimy, kim byliście, co robiliście i jaką dawało Wam to radość, to jesteście w błędzie. Trzeba przypominać. Trzeba rozmawiać. I nie tylko o Prezydencie. Wielu pasażerów tego feralnego lotu od lat cierpiało medialne katusze, tylko za to, że ośmielili się wybrać front inny, niż jedyny słuszny. Trzeba tych ludzi pamiętać. Chcemy poznać ich i ich prawdziwe historie. Chcemy poznać Prawdę. Tak więc nie nawołujcie do pojednania, do miłości i braterstwa. Bo nie macie kogo nawoływać. To nie Was atakowano i ośmieszano. Jeśli potraficie się zmienić – chwała Wam za to. Ale jeśli za zmianę będziecie uznawali fakt, że nie macie już z kim walczyć i kogo opluwać, to biada Wam.
Powiedzcie zatem Rodacy, kto powinien reprezentować Polskę? Ponieważ gardziliście człowiekiem wykształconym, głęboko wierzącym, przykładnym mężem, ojcem, synem i bratem. Kpiliście z Patrioty, który nade wszystko stawiał dobro naszej Ojczyzny. Olewaliście to, że potrafił nas honorowo reprezentować w takich miejscach jak Ukraina albo Gruzja. Śmialiście się z tego, że stawiał sobie za wzór Marszałka Piłsudskiego i że wierzył w Polskę. To kogo chcemy? Kto jest godzien piastować ten urząd? Czy wystarczy, żeby był wysokim, niebieskookim aktorem o pięknym obliczu? Czy tradycyjne polskie wartości, o których czytamy w podręcznikach do historii są zarezerwowane jedynie dla tych, co odeszli setki lat temu i w żaden sposób nie pasują do czasów współczesnych? Czy tak ciężko Wam uwierzyć, że można stawiać interes Ojczyzny ponad swój własny? Choć z drugiej strony… Może powinien to być ktoś przeciętny, ktoś niewychodzący przed szereg, ktoś bez własnego zdania, z szerokim uśmiechem na ustach, zgadzający się na to, żeby to inni decydowali o naszej roli na arenie międzynarodowej – oczywiście w imię niepogarszania stosunków i wysokich sondaży. Może Polska nie zasługuje na nikogo lepszego…?
Prezydent Lech Kaczyński imponował mi swoją postawą, tym, że nie bał się „wielkich” tego świata. Że miał odwagę negocjować. I trwać przy swoim. Wiem, że wielu osobom się to podobało. Ale media mówiły o upartości, o konserwatyzmie, o braku przyszłościowego myślenia, o pogarszaniu stosunków. A On się nie poddawał. To niesamowite, jak bardzo wierzył w to, co robi. Dziś nie wszyscy młodzi ludzie rozumieją, dlaczego takie ważne jest przyznanie odznaczenia za zasługi dla kraju. I wspólny obiad z Prezydentem. Nie wiedzą, bo nikt im nie powiedział. Przecież bohaterowie tamtych czasów zostali już nagrodzeni. Ale Prezydent doceniał wszystkich, również tych, którzy z różnych powodów popadli w niełaskę minionych rządów i nierzadko żyli w zapomnieniu. Przywracał im godność. Jeśli nie jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego miało to znaczenie, to jesteśmy przeciętni. Dziś już nie pamiętamy, że to bracia Kaczyńscy na początku lat 90 walczyli o włączenie Polski do NATO. Cieszymy się, że premier Tusk spotyka się z Putinem, że oto dzieje się Historia. Ale powiedzmy sobie szczerze, bez wieloletniej walki o pamięć o katyńskich lasach, nic takiego by się nie zdarzyło. A Prezydent Kaczyński o tą pamięć walczył niestrudzenie. Tak wiele głosów nawoływało – patrzmy w przyszłość, nie rozdrapujmy przeszłości. Czy Prezydent rozdrapywał przeszłość? Czy jątrzył, jak to niektórzy mówili? Podziwiam Go, że mimo tych wszystkich szykan trwał przy swoim stanowisku, które okazało się słusznym. Bez prawdy o przeszłości nie można budować przyszłości. Nie można tworzyć stabilnych, przyszłych czasów, mając w sercach wątpliwości i niewyleczone zadry. Prezydent to rozumiał. I cześć mu za to. Jest takie powiedzenie – „jeśli sam siebie nie będziesz szanował, to i Ciebie nie będą szanowali”. Nasz Prezydent poświęcił szacunek do swojej osoby w kraju dla szacunku dla Polski. Jak na ironię, ta zagranica, która tak podobno się z Niego wyśmiewała, szanowała go bardziej niż Jego rodacy. On nigdy, ale to nigdy nie pozwalał na to, żeby mówiono o nas źle, żeby coś o nas działo się bez nas. Płacił za to olbrzymią cenę, płaciła Jego Rodzina, Współpracownicy. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby tak mocno zidentyfikować się ze swoją misją, swoim celem, ażeby rzeczywiście poświęcić temu całego siebie, całe swoje dobre imię? Kiedy usłyszałem w telewizji, że Prezydent bardzo brał do siebie wszystkie te negatywne informacje na swój temat zrobiło mi się Go tak szczerze żal. I jednocześnie poczułem przypływ dumy i szacunku. To był gość! Znosił coś takiego. Tak samo jego żona. Myślę, że był bardzo zmęczony. Ale się nie poddawał. A smutna prawda jest taka, że wszyscy, którzy Prezydenta znali, wiedzieli, jakim był człowiekiem i ile robi dla Polski w kraju i za granicą. Jego współpracownicy i rodzina byli z tego dumni, jego oponenci, nie potrafiąc mu dorównać – dyskredytowali go. Taki już los ludzi ponadprzeciętnych, a taką osobą był Prezydent Kaczyński. Nie dbał o rozgłos, o słupki sondaży, o publikę. Dziś historia po historii odsłania się przed nami prawdziwe oblicze Naszego Prezydenta. I choć nie milkną głosy, które starają się umniejszyć jego zasługi, i które szydzą z Polaków, którzy tydzień temu prezydenta się wstydzili, a dziś go kochają, to nie jest to w stanie zmienić jednej rzeczy – Prezydent Lech Kaczyński przechodzi do historii Polski nie tylko jako kolejny prezydent RP, ale jako mąż stanu, zasłużony patriota i obrońca słabszych, którego można stawiać na równi z największymi, polskimi nazwiskami. Był przyzwoitym człowiekiem w nieprzyzwoitych czasach. Lecz w tej tragicznej śmierci jest zwycięstwo.
Na sam koniec krótka refleksja, a w sumie dwie. Po pierwsze - jestem pewien, że Pan Lech Kaczyński niejednokrotnie zastanawiał się, dlaczego mimo tylu chwalebnych i szczerych działań ludzie nie byli w stanie go docenić. I sądzę, że po ludzku bał się, że wyląduje w szeregu tych obśmianych, skłóconych z systemem, odsuniętych na margines i zapomnianych jednostek, jakich wiele w naszym kraju. Po drugie – Katyń miał dla Prezydenta wymiar bardzo symboliczny i narodowy. Choć wszyscy zarzucali mu, że rozgrzebuje przeszłość on starał się jak mógł, by przywrócić honor i godność nie tylko pomordowanym żołnierzom i ich żyjącym rodzinom, ale również naszej wspólnej Polsce, która przez lata sowieckiej okupacji musiała okłamywać siebie i innych. Śmierć Prezydenta i polskiej delegacji w tym szczególnym miejscu można odczytać, jako wypełnienie niesamowitego przeznaczenia, które nie tylko przywróciło Lechowi Kaczyńskiemu zasłużoną godność i uznanie Narodu, ale zwróciło oczy całego świata na takie miejsce „[…] gdzie coś, co nie istnieje wciąż o pomstę woła”. I w związku z tym przypomina mi się przypowieść, której autora niestety nie znam, ale którą pozwolę sobie w całości zacytować:

Pewnego razu, na wzgórzu, rosły sobie trzy drzewa. Rozmawiały one o swoich marzeniach i nadziejach, kiedy pierwsze z nich powiedziało: "Mam nadzieje, że pewnego dnia będę skrzynią, w której trzymane będą klejnoty. Będę wypełnione złotem, srebrem i cennymi klejnotami. Będę mogło być ozdobione rozmaitymi rzeźbami i każdy będzie mógł zobaczyć moje piękno."

Wtedy drugie drzewo powiedziało:
"Może pewnego dnia stanę się potężnym statkiem. Uniosę na swym pokładzie króla i królową i popłyniemy poprzez szerokie wody aż na krańce świata. I każdy będzie czuł się bezpiecznie, z powodu solidności kadłuba, który ze mnie będzie zbudowany."

W końcu trzecie drzewo powiedziało:
"Chce rosnąć, aby być najwyższe i najbardziej proste w całym lesie. Ludzie zobaczą mnie na szczycie wzgórza i będą spoglądać na moje gałęzie, i myśleć o niebie i o Bogu i o tym, jak blisko Jego jestem. Ja będę największym drzewem wszechczasów i ludzie zawsze będą o mnie pamiętać."

Po kilku latach modlitwy o to, aby ich marzenia się spełniły, grupa drwali natknęła się na nie. Kiedy jeden drwal zbliżył się do pierwszego drzewa odrzekł:
"To tutaj wygląda na mocne, silne drzewo, wydaje mi się, że będę mógł sprzedać je stolarzowi" i zaczął je ścinać. Drzewo było szczęśliwe, ponieważ wiedziało, ze stolarz zrobi z niego piękną skrzynię.
Przy drugim, drwal powiedział:
"To drzewo również wygląda na mocne, powinienem je sprzedać do stoczni" i drugie drzewo również było szczęśliwe, bo wiedziało, że jest to dla niego możliwość stania się potężnym statkiem.
Kiedy drwal podszedł do trzeciego drzewa, drzewo było przerażone, gdyż wiedziało, że jeżeli zostanie ścięte, jego marzenia się nie spełnią. Jeden z drwali postanowił sobie je zabrać.

Wkrótce po przybyciu do stolarza, z pierwszego drzewa zostały zrobione karmniki, koryta i żłoby dla zwierząt. Zostało więc postawione w stodole i wypełnione sianem. To wcale nie było to, o co drzewo się modliło.

Drugie drzewo zostało pocięte i zrobiono z niego małą łódkę rybacką. Skończyły się jego sny o staniu się potężnym statkiem i braniu na swój pokład koronowanych głów.
Trzecie z nich zostało pocięte na wielkie belki i pozostawione w ciemności.
Lata mijały i drzewa zapomniały już o swoich marzeniach.
Pewnego dnia mężczyzna i kobieta weszli do szopki. Kobieta urodziła i położyła niemowlę na sianie, wypełniającym żłobek zrobiony z pierwszego drzewa. Drzewo mogło odczuć powagę tego wydarzenia i wiedziało, że nosi największy skarb wszechczasów.

Minęło nieco lat. Grupa ludzi wybrała się na połów w łódce zrobionej z drugiego drzewa. Jeden z nich był bardzo zmęczony i ułożył się do snu. Kiedy wypłynęli na szerokie wody, zerwała się burza i drzewo pomyślało, że nie będzie wystarczająco silne, aby zapewnić ludziom bezpieczeństwo. Mężczyźni obudzili śpiącego, a on wstał i powiedział "Pokój!", a wtedy burza ustała. Wtedy już drzewo wiedziało, że ma na swoim pokładzie Króla królów.

W końcu przyszedł ktoś i zabrał trzecie drzewo. Było niesione ulicami, tłum zaś kpił z człowieka, który je niósł. Kiedy się zatrzymali, człowiek ten został przybity gwoździami do drzewa i podniesiony, aby umierać na szczycie wzgórza.

Kiedy nadeszła niedziela, drzewo zrozumiało, że było wystarczająco silne, aby stać na szczycie wzgórza i być tak blisko Boga jak tylko możliwe, ponieważ to na nim został ukrzyżowany Jezus.

Morał tej historii jest taki, że kiedy wydaje ci się, że wszystko idzie nie po twojej myśli, zawsze wiedz, ze Bóg ma dla ciebie pewien plan. Jeśli Mu zaufasz, obdarzy cię hojnie. Każde z drzew otrzymało to, o co prosiło, ale nie w sposób, w jaki to sobie wyobrażało. My nigdy nie wiemy, jakie są plany Boga wobec nas. Wiemy tylko, że Jego drogi, nie są naszymi drogami, ale Jego drogi są zawsze najlepsze."

Wiele istnień pochłonęła katastrofa pod Smoleńskiem. Łzy rodzin i przyjaciół jeszcze przez wiele miesięcy i lat będą płynąć wezbranymi potokami. Ale Ci ludzie na zawsze będą w naszej pamięci. My nigdy o nich nie zapomnimy. Polska nigdy o nich nie zapomni. Stali się wieczni, stali się częścią Polskiej Historii. Cześć Ich Pamięci!


Nazywam się Tomasz Rakowski. Mam 28 lat. Od urodzenia mieszkam w Gdańsku. Ukończyłem dwa kierunku studiów dziennych, Informatykę na Politechnice Gdańskiej oraz Zarządzanie, również na Politechnice Gdańskiej. Rozmawiam po angielsku i niemiecku. Byłem członkiem Komisji ds. Współpracy z Zagranicą Politechniki Gdańskiej oraz wieloletnim działaczem gdańskiej sekcji organizacji studenckiej Erasmus Student Network. Współorganizowałem Obchody Jubileuszu Politechniki Gdańskiej. Zostałem odznaczony Medalem Politechniki Gdańskiej. Jestem zdobywcą pierwszego miejsca w konkursie na najlepszy biznesplan organizowanym przez Grupę Lotos i Politechnikę Gdańską. Od pięciu lat prowadzę własną działalność gospodarczą. Jak widać nie pasuję do lansowanego przez media profilu wyborcy (wiejski emeryt bez wykształcenia) a’la „moherowy beret”, prawda?

Głosowałem na Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w 2005 roku. I głosowałbym w 2010.