czwartek, 7 kwietnia 2011

Kamil

10 kwietnia najważniejszym wydarzeniem dla mnie miał być mecz Realu z Barceloną w lidze hiszpańskiej. Pewnie tradycyjnie miała do mnie
przyjść kilka osób, jako że miałem dostęp do Canal +.
Zastanawiałem się czy nie pojechać na zlot sympatyków Realu Madryt który miał się odbyć w Poznaniu, ale jakoś nie miałem na
to szczególnej ochoty. Nauki jakoś szczególnie nie miałem, zwłaszcza że w poniedziałek 12 kwietnia ze szkołą miałem pojechać na ''Marsz Żywych'' do Oświęcimia. Ot, zapowiadała się leniwa sobota z jakąś pracą w domu w oczekiwaniu na mecz.
Uroczystości też chciałem zobaczyć - dzień wcześniej spytałem się domowników o której się zaczynają. Nie wiedzieli, więc sprawdziłem w programie tv. Transmisja bodaj od 9.30 - ok...

Śpię raczej długo w weekendy, gdyż kładę się spać zwykle dość późno. Nastawiłem budzik chyba na 9.00 i drzemałem w pół śnie, nie chcąc jeszcze wstawać. Kilkanaście minut po 9.00 zadzwonił tata z pracy ''Kaczyński się rozbił! Co się stało?'' - pytał
mnie myśląc, że może wiem coś więcej (on dowiedział się od pracownika). Poczekaj...wstałem na równe nogi i natychmiast włączyłem TVN24. Tam zobaczyłem dobrze wszystkim znany obrazy:
Kuźniar, Olejniczak, Dudek i Kirjanow (obecność tego agenta rosyjskiego udającego dziennikarza w tym właśnie momencie zakrawała na jakiś chichot losu). Informacja na pasku ''rozbił się samolot z prezydentem na pokładzie'' - chyba wtedy jeszcze mówili, że to JAK-40, ale to nie miało większego znaczenia. Zacząłem krzyczeć do dziadków ''Słyszeliście?'', nie dokończyłem zdania
- a siostra, która też chyba jeszcze nie wstała krzyknęła ''Co się drzesz...!''. A ja tylko ''Prezydent się rozbił!''. Dziadkowie nic nie wiedzieli, również włączyli swój telewizor. Babcia, która -
łagodnie rzecz ujmując - za Kaczyńskimi nie przepadała stwierdziła ''Jak u Ruskich  to na pewno zamach'' - potem już nigdy tego zdania nie
powtórzyła. Oddzwoniłem do taty i oglądam TVN24 dalej - potem nastąpiło chyba łączenie z korespondentem na lotnisku i z ówczesnym rzecznikiem MSZ panem Paczkowskim. ''Nikt nie przeżył'' - obwieścił jeszcze bez całkowitej pewności. Chaos informacyjny był dość duży. Pojawiły się sprzeczne informacje, na które zwróciłem uwagę. Z jednej strony bowiem miały uratować się 3 osoby, lecz nie słychać żadnych karetek. Bardzo szybko zaczęto podawać pierwsze nazwiska. Olejniczak mówił o Szamajdzińskim i ludziach SLD, była mowa o Putrze, Gęsickiej, Kurtyce, Skrzypku,
Kochanowskim, urzędnikach Kancelarii Prezydenta RP. Wydawało się to wszystko nieprawdopodobne - nie żyje Prezydent? Nie żyją ci wszyscy ludzie, których na co dzień  widziało się w programach
informacyjnych? Co to będzie...pierwsza myśl to taka, że teraz p.o. prezydenta jest Komorowski, wybory wcześniej no i że zginęli przedstawiciele wszystkich partii, ale stratny jest zwłaszcza PiS.
Tata wrócił na chwile do domu - mówi, że ma problem z dodzwonieniem się gdziekolwiek (chyba obciążenie na łączach nastąpiło) i, że słyszał że podobno Jarosław był w samolocie.
Ja, na to że to nie możliwe bo oni nigdy nie pojawiają się nigdzie razem. Pomimo trudności z telefonią co rusz dochodzą smsy typu ''włącz telewizor'', podobnie na komunikatorach i portalach społecznościowych. Jeden ze znajomych wstawił na gg opis ''Zamach
na Polskę'', ale inny napisał do mnie ''Czy myślisz, że Ruscy podwyższyli drzewo?...'' - jakby już przewidując i wyśmiewając teorie o zamachu. Przez kilka godzin oglądałem bez przerwy telewizje informacyjne: TVN24, TVP Info, Polsat (po raz pierwszy
przez dłuższą chwilę mogłem oglądać Polsat News, do którego wtedy nie miałem dostępu). Głos zabrał już Komorowski, Tusk, pokazano też ''pogadankę'' Putina z Miedwiediewem. Na chwile tylko
przerwałem oglądanie by pójść do sklepu i do firmy ojca. Tam też rozmowy tylko o jednym. Reakcje przerażenia, płaczu - choć nie
tylko. W trakcie obecności w pracy u ojca, jego klient odbiera telefon. Spokojny zazwyczaj facet, reaguje na ten telefon bardzo ostro. Podobno jakiś jego znajomy zadzwonił z tekstem ''No w końcu
sprawiedliwość ich dosięgła...'' - bez komentarza. 

Koło 16-17 dzwoni do mnie dyrektorka szkoły z pytaniem, czy nie ściągnąłbym kilku osób na mszę do Bazyliki na 19.00. Spytałem, się też o poniedziałkowy Marsz, czy się odbędzie. Odbył się, wszak impreza
rozrywkowa to przecież nie jest. Kilka osób powiadomiłem, sam umówiłem się z dwoma znajomi wcześniej. Złożyliśmy znicze pod krzyżem Katyńskim, wspólnie pytając się co dalej? Nikt nie umiał znaleźć odpowiedzi. Msza jak msza - nie jestem zbyt
religijny - ale jednak potwierdza się to że Polacy w trudnych momentach ciągną do kościoła. Kazanie biskupa mierne - jakby wygłoszone od niechcenia. W Bazylice na mszy była obecna rodzina
pani Gabrieli Zych (mieszkam w Kaliszu). Po mszy chcemy wrócić pod Krzyż Katyński i postać w ciszy - niestety napotykamy już tylko na zamkniętą bramę. Wracając do domu, pod jednym z lokali
jakaś dwie całkowicie pijane dziewczyny, będące chyba na jakieś imprezie. Tu ludzie wracający z mszy a tu pijackie okrzyki. Kontrast aż bije po oczach. Cieszę się w duchu, że tego akurat dnia nie
miałem żadnej 18stki, na które to w tamtym czasie chodziłem regularnie. Z jednej strony - głupio zrobić przykrość jubilatowi, z drugiej jak tu się bawić? Pamiętam nawet w telewizji zdanie ''Msza żałobna musiała się skończyć wcześniej, bo później w
kościele zaplanowany był ślub'' - często najważniejszy dzień w życiu w taki właśnie dzień. Coś okropnego. 

Ledwie wróciłem do domu (wisiała już wtedy flaga z kirem - który w domu był trzymany od śmierci JP2), gdy przyszedł jeden ze znajomych, z którym umawiałem się na mecz. O wydarzeniu, które miało być punktem kulminacyjnym całego dnia prawie bym zapomniał. Canal+ i transmisja bez komentarza, minuta ciszy ku pamięci ofiar katastrofy.
Real Madryt grający w czarnych opaskach (do dziś nie wiem, czemu piłkarze FCB tego nie zrobili?). Mecz oglądałem, mając poczucie, że jakie to w tym momencie nieważne. Porażka 0-2 z największym
rywalem w innym wypadku wprawiłaby mnie w bardzo zły humor, ale czy można było mieć wtedy humor gorszy? Cieszyłem się, że mój klub nie zawiódł i uczcił pamięć ofiar jak należy i tyle. Słowa Billego
Shankly'ego (''Niektórzy myślą, że futbol to sprawa życia i śmierci. Niestety nie, to coś znacznie poważniejszego''), okazują się w takich dniach jak 10 kwietnia jedynie wierutną bzdurą. 

Kamil
10.04.2010 miałem 18 lat.