Mój 10 kwietnia to miała być całodniowa wyprawa motocyklowa z dwoma kumplami. Prognozy dla Krakowa i okolic na ten dzień nie były najlepsze, ale postanowiliśmy, że jeżeli po 8:00 nie będzie padało, to ruszamy. Mieliśmy się spotkać o 9:00 na stacji BP na 29 listopada w kierunku Kielc.
Przyjechałem pierwszy, chyba parę minut przed 9:00. Zatankowałem do pełna, a płacąc przy kasie zamówiłem jeszcze kawę i coś słodkiego. Z głośników leciała jakaś sieczka, chyba RMF MAXXX. W momencie odbierania kawy jakiś obcy facet spytał, czy już słyszałem, że samolot z Prezydentem się rozbił. Najpierw myślałem, że to jakiś głupi żart i coś w tym duchu facetowi odpowiedziałem. On na to, że to serio. Poprosiłem chłopaka z obsługi, żeby przełączył radio na jakąś inną stację, gdzie są informacje i żeby dał głośniej. Najpierw dziwnie na mnie popatrzył, ale przełączył. Tam już były jakieś chaotyczne informacje. Nie pamiętam dokładnie. Zacząłem na komórce przeglądać internet. O tej porze jeszcze nie było pewnych informacji i była nadzieja, że to tylko problemy przy lądowaniu.
W tym czasie dojechali kumple. Postanowiliśmy jednak jechać. Trasa była dziwna, bo wyznaczały ją nacierające na nas z północnego zachodu ciemne, deszczowe chmury. Jechaliśmy tam, gdzie ich nie było, żeby uniknąć deszczu. Nie zawsze się to udawało. Pierwszy postój zrobiliśmy w miejscowości ze starą, już niedziałającą stacją kolejową. Koledzy robili zdjęcia. Ja sprawdzałem internet w komórce i nie dowierzałem. Tym bardziej, że oprócz Prezydenta pojawiały się nazwiska pozostałych osób, choć i tak lista nie była jeszcze kompletna. Z chłopakami odmówiliśmy "Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie".
Ruszyliśmy dalej, chociaż jazda przestała mnie cieszyć, a w głowie kotłowały się myśli. Niesamowite wrażenie zrobił na mnie widok flag z kirem, które zaczęły się pojawiać na szkołach, budynkach gminnych i prywatnych wiejskich domach.
Na kolejnym postoju zadzwoniłem do Rodziców. Od nich dowiedziałem się, że o 17:00 ma być Msza w Katedrze na Wawelu. Poprosiłem Tatę, żeby wywiesił flagę z kirem. Postanowiłem, że wracam do Krakowa, żeby zdążyć na Wawel. Zjedliśmy obiad w Kazimierzy Wielkiej, a stamtąd już najkrótszą drogą grzałem do Krakowa.
Wypogodziło się. Świeciło piękne słońce.
W domu szybko się wykąpałem, przebrałem i pobiegłem do Katedry. Kanoniczą, Grodzką, Podzamczem płynęła rzeka ludzi. Na Wawelu skupiony tłum. Lista ofiar odczytana na początku Mszy. Chyba dopiero wtedy usłyszałem imiona i nazwiska wszystkich, którzy zginęli. Straszne uczucie.
A później sterczenie przed telewizorem i ekranem komputera. Relacje z Krakowskiego Przedmieścia robiły niesłychane wrażenie. Z kolegą planowaliśmy wyjazd do Warszawy, żeby pożegnać Prezydenta. Kiedy jednak okazało się, że pogrzeb będzie w Krakowie, odpuściliśmy. Pożegnamy go tutaj.
Teraz żałuję, że nie było mnie w Warszawie na Krakowskim Przedmieściu.