piątek, 8 kwietnia 2011

Karol

Poczucie winy - to jedno, co mi utkwiło w pamięci z 10/4/10. To absurdalne, wiem, ale do dziś nie mogę pozbyć się myśli, że to ja powinienem tam być i to ja powinienem coś zrobić, aby zapobiec tragedii - to ja, jako obywatel, nie ochroniłem Prezydenta RP przed śmiercią.
Małżonka zadzwoniła do mnie z informacją o kłopotach z rządowym samolotem z Prezydentem na pokładzie podczas lądowania. Opowiada, że właśnie ma przerwę w zajęciach i czekają na dalsze informacje w kawiarni. Poprosiłem, żeby mi dała znać, jeśli coś więcej się dowie i wróciłem do przerwanych zajęć. Zgodnie stwierdziliśmy, że wieczorem będą "setki" z "nieudolnym" Prezydentem, który mógł nie lecieć, a tak tylko znowu wstyd przyniósł Polsce.
Jak bardzo chciałbym mieć wtedy rację. Po pół godzinie już razem oglądaliśmy serwisy informacyjne.
Długo broniłem się przed zaakceptowaniem myśli, że Prezydent RP zginął tragicznie. Zginął w miejscu tak ważnym dla mnie, dla mojej rodziny, dla Polaków. Niczym nieskrępowany strumień myśli układał scenariusze jak to się mogło wydarzyć i przede wszystkim dlaczego to się stało.
Mało rozmawialiśmy. Ściśnięte gardło i jedna myśl nie dawała szansy wypowiedzieć jednego składnego zdania.
Tłumy ludzi na Krakowskim Przedmieściu napawały dumą. Tłumy młodych ludzi. To było budujące. To musiało być budujące.
10/4/10 to kamień milowy w moim życiu. Zdałem sobie sprawę, że jest coś więcej niż micha żarcia i konto bankowe.
Pojęcie Ojczyzna nagle się zmaterializowało - jej obraz wyłonił się z tej przeklętej mgły.